Jest rok 1860. 4 września atak apopleksji wtrącił ojca Piotra Bienvenu Noailles w stan niemal zupełnego bezruchu. Osłabienie, złe samopoczucie, wzmożony rytm serca, to wszystko wskazywało, że lampa jego życia zaczyna gasnąć. Ojciec został przewieziony do Martillac, spodziewając się jeszcze jednego cudu przez wstawiennictwo Maryi. Mówił: Moje dni są policzone. Jego stan się pogarszał, choć odzyskał nieco sił, lecz prawie całkowicie stracił wzrok. Nie sprawował w tym czasie Eucharystii, rozkoszował się treścią listów swych córek, które mu odczytywał ojciec Bellon OMI. Gorąco tęsknił za Mszą Świętą. Po 3 tygodniach mógł w Niej uczestniczyć, był to dla niego przedsmak raju. jego serce zdawało się eksplodować z nadmiaru szczęścia.
Jednakże pogodził się już z losem chorego. Pozwolono mu i zachęcano do odbywania krótkich w Bordeaux i okolicy gdzie pełnił posługę kapłańską. Powrócił również do umiłowanej „samotni” w La Soliltiude.


12 grudnia w drodze powrotnej z Talance niespodziewanie nawiedziły go dreszcze, którym towarzyszyły bardzo niepokojące objawy. Tym razem stan był naprawdę ciężki. 15 grudnia został namaszczony świętymi olejami. Przy jego łóżku klęczała Przełożona Generalna, Matka Maria od Krzyża. Dobry Ojciec ją dostrzegł i wznosząc powoli rękę, pobłogosławił wszystkie siostry św. Rodziny. Powiedział:
Niebawem was opuszczę, ale niech was nie trwoży moje odejście. Trwajcie zjednoczone w miłości do Jezusa Chrystusa i w zaparciu się siebie. Miejcie tylko jedno serce, jedną duszę i jedno pragnienie szerzenia miłości do Chrystusa, naszego Pana oraz zdobycia dla Niego wszystkich serc.
Dla wypowiedzenia tych kilku słów musiał uczynić niemal nadludzki wysiłek, w było to streszczenie całego jego nauczania, co zresztą było nauczaniem samego Chrystusa. Dobry Ojciec trwał więc przybity krzyża i trwał na nim po królewsku.
Biskupowi, wikariuszowi generalnemu Bordeaux, który był przyjacielem z dzieciństw mówił, że przepełniony jest przedziwną pociechą i dziękuje Bogu za Jego dobroć. Boleje jedynie nad tym, że nie wystarczająco miłował dobrego Boga.
Nieco później ujrzawszy, ujrzawszy wokół siebie siostry, którym powierzył kierownictwo Instytut, raz jeszcze pragnął udzilić im rady. Jego głos był poważny i uroczysty:
Będziecie kontynuowały moje dzieło, będziecie je wspierać i dochowacie wierności duchowi, jakim chciałem je natchnąć, duchowi oddania, służby, pobożności, zaparcia się siebie to znaczy Duchowi Boga Samego. Miłujcie się, miłujcie się wzajemnie w Panu.
Bóg pozwolił doznać Dobremu Ojcu jeszcze jednej pociechy. Otóż 18 grudnia nadszedł z Rzymu serdeczny telegram od papieża Piusa XI, który był odpowiedzią na synowski list Piotra Bienvenu, zapewniającego przywiązanie Instytutu Św. Rodziny do osoby Papieża. Błogosławieństwo papieskie napełniło go duchowym weselem. Swoje cierpienia ofiaruje za Kościół i Papieża, by dobry Bóg zachował Najwyższego Pasterza od grożących niebezpieczeństw.
Rok 1860, który się zakończył był naznaczony głębokim smutkiem. nastał rok 1861, wciąż pełen ciemnych chmur. Śmierć zwlekała. W cierpieniu znajdował wytchnienie w płomiennych modlitwach.
W międzyczasie ciężko zachorował również biskup de Mazenod, co spotęgowało jeszcze bardziej ból Dobrego Ojca. Pragnął złożyć swoje życie w ofierze za tego świętego biskupa.
Dzień 27 stycznia był dla niego okrutny. Zdawało się, że się po prostu udusi, tak bardzo się męczył.
Ojcze mój, Boski Mistrzu, czyż mógłbym nie pójść za Tobą aż na Kalwarię? Przyjmuję wszystko… za Kościół, za moje drogie siostry, za moich umiłowanych Oblatów… Jezu, Maryjo, Józefie, Rodzino Święta, którą zawsze kochałem, wspomóżcie mnie.
I rozkładał ramiona na kształt krzyża.
I znowu z Rzymu nadszedł telegram. Ojciec Święty, głęboko wstrząśnięty ciężką chorobą ojca Noailles przesyła mu specjalne błogosławieństwo apostolskie. Ojciec Piotr komentował: Czyż to możliwe, aby Ojciec Święty myślał o tak ubogim księdzu jak ja? Nie jestem wcale tego godzien.
Nieco później zwrócił się do swoich sióstr słowami:
Ach, jak bardzo pragnę, by wszystkie moje córki zrozumiały, że ich prawdziwe szczęście polega jedynie na wierności łasce swego powołania. Jakież niewypowiedziane szczęście zalewa człowieka w chwili śmierci, jeśli wiernie kroczył drogą wyznaczoną mu przez Boga.
Teraz oczekiwano już tylko końca, którym był piątek, 8 lutego 1861 roku. Około godziny czwartej rano ból sparaliżował gardło chorego. Piotr Bienvenu Noailles, Założyciel Stowarzyszenia Św. Rodziny z Bordeaux stanął w bramie światła. Jego dusza unosiła się już w porywie miłości na spotkanie ze swoim Bogiem.
O duszo chrześcijańska, odejdź z tego świata, niech cię dziś ogarnie pokój, a niebiański Syjon niech się stanie twoim mieszkaniem – ojciec Bellon trwał niestrudzenie przy umierającym, powtarzając słowa modlitw. Od czasu do czasu odnosi się wrażenie jak gdyby umierający słuchał słów modlitwy. Wówczas ojciec Bellon oczyszcza go przez kolejną absolucję. Potem odchodzi by odprawić Mszę Świętą w intencji konającego. I podczas gdy na ołtarzu odprawiał Najświętszą Ofiarę, również on, kapłan – ofiarnik, Piotr Bienvenu Noailles, Założyciel i duchowy ojciec, zakończył wielką Eucharystię swojego życia.
Ze wszystkich wspólnot Stowarzyszenia rozsianych po Francji, Belgii, Hiszpanii i Ameryce, popłynęły w niebo obfite łzy modlitewnej nadziei z 224 wspólnot, liczących ponad 2 tysiące zakonnic.
Opracowała s. Romualda Mikutowicz SFB